Ja mam takie zdanie ( o ogławianiu i wycince drzew i nie tylko):
drzewa które są na prywatnych posesjach albo wcale nie powinny podlegać ochronie, albo tylko w wyjątkowych przypadkach (np jeśli to bardzo stare i niespotykane drzewa). Przy tej okazji można nieco rozszerzyć zasady dot ustalania co jest tzw pomnikiem przyrody. Na terenie prywatnych lasów oraz pól podobne zasady. Można wprowadzić np ochronę od jakiejś średnicy pnia. Pozostałe drzewa - właściciel powinien móc wyciąć wedle uznania i sprzedać lub zagospodarować na własne potrzeby (można opodatkować taką odsprzedaż na zasadach ogólnych np 10, czy 20% od wartości sprzedaży w formie podatku dla Państwa). Jeśli opłacamy już podatek za grunt (i wszystko co na nim rośnie) to jakim prawem mamy płacić za drewno z własnego gruntu. Jest przy tym pewna niesprawiedliwość bowiem: jeśli grunt obsadzimy np wierzbą energetyczną - to możemy ją bez problemu wyciąć i spalić (mimo że jest to drzewo) ale jeśli zetniemy drzewo starsze niż 5 letnie (także z własnej działki) to już nie możemy tego zrobić:)
Obecna sytuacja gdy będąc posiadaczem gruntu nie możesz w pełni nim dysponować jest nienormalna. Gminy pobierają podatek za teren (niezależnie od wyłączeń w ich użytkowaniu - nie dając nic w zamian). Zatem kosztem utrzymania gruntu (i drzew) jest defacto obciążony właściciel gruntu.
Przypominam dla niezorientowanych iż obecnie wolno wyciąć tylko drzewo nie starsze niż 5 letnie.
Nie ma ograniczeń przy wycinaniu drzew owocowych oraz drzew rosnących na plantacjach.
Jeśli chodzi o ogławianie, to pewne gatunki bardzo źle na to reagują (słabo zabliźniają rany po cięciach) powoli odtwarzają korony. Także trzeba ogławianie wykonywać...z głową:) aby nie wylać dziecka z kąpielą. Ogławianie jest najtańszym sposobem rozjaśnienia okolicy w której rośnie drzewo. Z jednej bowiem strony prawie każdy mieszkaniec miasta chce mieć trochę światła dziennego. Z drugiej strony podczas upałów drzewa obniżają nieco temperaturę. Akurat w naszych miastach (na naszej szerokości geograficznej) jednak ważniejsze jest światło niż cień (podczas krótkiego i niezbyt upalnego lata). Przepisy o ochronie drzew pochodzą z epoki PRL gdzie naprawdę mało kto się przejmował karami (drzewa wycinano na potęgę), nie pasują do współczesności w której jednak prawa własności nabrały większego znaczenia. Tamte przepisy są jednak świetną przykrywką to kradzieży i rozboju w biały dzień - którego dopuszcza się Państwo. Zostały one rozszerzone (poszerzono listę gatunków podlegających ochronie - w taki sposób że objętą nią właściwie wszystkie rośliny zdrewniałe, które są trochę wyższe niż człowiek)
Takie przepisy są na rękę gminom, gdyż mogą (jeśli ktoś wytnie drzewo bez pozwolenia) podreperować swój budżet drakońskimi karami. Efekt tych przepisów jest taki, że wielu właścicieli nie sadzi wogóle dużych drzew wokół swoich domów (aby nie mieć problemu z ich usunięciem) - przez co zamiast ogródki przydomowe = stawać się piękniejszymi pozostają nijakie i puste.
Efekt tych durnych przepisów jest jeszcze taki - że wiele poważnie uszkodzonych drzew (które nie rokują wyzdrowienia) sterczy - nie tylko szpecąc okolicę, ale jeszcze zagrażając ludziom, zwierzętom i budynkom. Po prostu drzewa poważnie uszkodzone (np z urwaną/wyłamaną większą gałęzią) nigdy nie zabliźnią uszkodzenia. Często prędzej takie drzewo spruchnieje niż wyzdrowieje. Nie ścina się go jednak - bo można dostać karę, pozwolenie też kosztuje, więc lepiej niech stoi:) Chore drzewo stoi (i także często zaraża inne) zamiast zostać ścięte i zrobić miejsce dla nowego (zdrowego).
Ponadto proszę zwrócić uwagę na pewne dysproporcje: mianowicie, zarządca drogi może w dosyć łatwy sposób usunąć drzewa (jest jeszcze kilka innych wyjątków - np nasypy kolejowe, wały przeciwpowodziowe etc) zatem niewiele stoi na przeszkodzie aby wyciąć w mieście stare drzewa ozdrobne (przy np głównej ulicy). Gdy jednak zmienić lub pozbyć się zieleni zapragnie przeciętny Kowalski - zwykle odmawia się mu tego prawa. W przypadku lasów też mamy do czynienia z tym chorym prawem. Nadleśnictwo (leśniczy) może wyciąć ile chce, właściciel lasu (podmiot prywatny) musi dopełnić formalności (w nadleśnictwie!:))
Dodam do powyższego jeszcze, że za wycięcie drzewa przez przedsiębiorstwo i tak płaci się określone stawki (nawet jeśli ma się na to pozwolenie). Czyli ustawodawca przyjął, że wszystko to co jest na i pod gruntem - stanowi własność skarbu państwa:))) Odnosi się to w szczególności do kopalin, przedmiotów (dóbr) znajdujących się w ziemi i starszych niż przedwojenne:)
Jak słyszę że ktoś biadoli nad nie swoim (wyciętym) drzewem - to już wiem że nie zna sprawy, tak jak zna ją każdy właściciel gruntu - zainteresowany działaniem zgodnym z prawem, ale także poszanowaniem jego świętego prawa własności.
To jest chyba część naszej mentalności: aby drugiemu nie było lepiej niż mi! wyciął drzewo! wzbogacił się:) ale że to drzewo rosło na jego gruncie (często także na gruncie dziadków, pradziadków itd), że może sam to drzewo posadził - to już osoby postronne nie interesuje:)
Podobnie z wykopaliskami, które (dokonywane przez amatorów) są nielegalne:) Znalezione przy okazji takich poszukiwań przedmioty stanowią własność skabu państwa. Pół biedy jeśli amator odda przedmioty dobrowolnie. Może nawet dostać podziękowanie:)) Jeśli jednak schowa przedmioty - grozi mu więzienie:) PRL-owski ustawodawca - zapomniał przy tej okazji że amator poniósł koszt zakupu sprzętu, wykazał się inicjatywą, mógł zginąć (w ziemi jest pełno niewypałów:) Oraz (poza tym) że często przedmioty wykopał u siebie (w ogródku np, albo w ogródku sąsiada - za jego zgodą). Zaraz odezwą się ci którzy uważają, że amator mógł zniszczyć cenne stanowisko. Oczywiście, ale być może bez tego amatora nigdy nie odnajdziemy tego co uda mu się znaleźć (przykłady z UK z ostatnich lat gdzie amatorzy właśnie odnaleźli ogromne zbiory złotych monet) pokazują, że nie do końca amator musi być niszczycielem.
Często wiedza amatorów wykopalisk przewyższa wiedzę (i doświadczenie) ludzi po odpowiednich studiach. Dlaczego? amatorzy robią to po prostu z pasją! a człowiek robiący coś z pasją - zwykle robi to lepiej niż przyuczony do tego (często przypadkowy student). I tutaj znowu jest kwestia pieniędzy. Państwo ma monopol na badania wykopaliskowe. Jeśli więc ktoś musi na swojej działce przeprowadzić badania ratunkowe (wykopaliska) to 1) sam musi za to zapłacić z własnej kieszeni 2) nic z tego nie ma (znalezione przedmioty zabiera państwo 3) wykopaliska mogą prowadzić tylko określone osoby:) Czyli - znowu za fanaberię państwa - zapłaci podatnik:)
Powinno być zupełnie inaczej!
Właściciel mając świadomość odkrycia przedmiotów - jeśli mógłby je sprzedać - byłby zainteresowany ich wydobyciem zgodnie z pewnymi standardami. Państwo i tak uzyska z tego pieniądze (przy odsprzedaży musiałby zapłacić podatek:) Ludzie mogli by obcować (bliżej się zapoznawać) ze swoją historią i kulturą - gdyż posiadanie starych przedmiotów przybliża historię...
słowem - jest bardzo wiele "za" i bardzo niewiele "przeciw" zmianom przepisów także w tej materii.
Podchodząc do sprawy tak jak podchodzi do tego Państwo - podchodzimy trochę jak złodziej: bowiem chcemy decydować za właściciela co jest dobre dla posiadanych przez niego przedmiotów i dóbr. Jest to spuścizna komunizmu (socjalizmu). W wielu krajach jest to ustawione tak jak powinno być i jakość nikt nie wycina wszystkich lasów (od razu) muzea są pełne znacznie cenniejszych przedmiotów niż u nas, a znalezione przedmioty znajdują należne im miejsce (często w domach).
Ludzie radzą sobie jak mogą. W znanym mi punkcie wydobycia i sprzedaży piasku - odkopano kiedyś szczątki żołnierza z okresu II wś. Skończyło sie to wezwaniem odpowiednich służb i zamknięciem wydobycia na 2 tygodnie. Kolejne szczątki (często z fragmentami umundurowania, uzbrojenia utp) są już chowane pod płotem, bo nikt nie chce robić sobie problemów...
Obecne przepisy zamiast pomagać - szkodzą (bo uczą kombinatorstwa i pokazują nierówność relacji i praw - na linii Państwo - obywatel).
To ludzie powinni mieć inicjatywę, a nie urzędnicy i instytucje. Jeśli ktoś przekracza granice współżycia społecznego - to od tego jest sąd aby sprawę wyjaśniać. U nas jest to wszystko postawione do góry nogami. Urzędnicy decydują praktycznie o wszystkim. Armia 500 tysięcy urzędników tłamsi Waszą inicjatywę i wolność. A Wy zamiast protestować jeszcze bijecie im brawo:)