Przepraszam, że musieliście czekać, ale przełom lata i jesieni należy w ogrodnictwie do bardzo pracowitych.
Ponieważ obiecałem Wam ten wpis w tym miesiącu chcę się wywiązać z obietnicy. Natomiast zdjęcia umieszczę wkrótce.
Jak mówi jednak stare przysłowie: "co się odwlecze to nie uciecze." Z przyjemnością zabieram się zatem do relacji.
Czerwony Kwiatuszku, zapytałaś w jakiej odległości od płotu sadzę drzewa. Nie sadzę drzewek bliżej niż 1,5 m. Odrzewka owocowe mam posadzone 3-4 m od płotu, a drzewka ozdobne które wiatr będzie naturalnie pochylał w stronę mojej działki mam ok 2 m od płotu. Podobnie rzecz ma się z mamutowcami (ok 2,5 - 3 m od płotu bo są to duże drzewa i nie chciałbym by sąsiad przycinał mi ich gałęzie. Wiem że niektórzy sadzą duże drzewa nawet poniżej 1 m od płotu, ale jest to zbyt blisko. Duże drzewo samą swoją wielkością (średnicą pnia) może przekroczyć granicę i w ten sposób sąsiad miałby jakieś prawo do usunięcia drzew. Już samo wycięcie gałęzi może drzewo oszpecić. W Polsce na szczęście nie można ot tak sobie wyciąć całego drzewa, ale lepiej takie sprawy związane z ewentualną uciążliwością gałęzi np przewidzieć za wczasu. Pytałaś także o rodzaj gleby. To są gleby głównie V klasy, niewielki kawałek IV klasy, a więc gleby słabe i bardzo słabe i tylko kawałek średniej. W miejscach na których szczególnie mi zależy poprawiam jakość gleby. Pewnie w okolicy najważniejszych roślin udaje się podciągnąć miejscowo klasę do III ale nie jest to pewne.
Reniu, pytasz jak moje zakupy roślin znosi Żona? a więc "udobruchałem" Żonę spełnioną już obietnicą rozpoczęcia i ukończenia wykładów.
Składały się one (te "wykłady") z ok 1000 kafelek przyklejonych przeze mnie na tarasie i w oranżerii. Tym sposobem niemalże stałem się zawodowym kafelkarzem
Tak to wyglądało na etapie przygotowań do pracy:
Z kolei tutaj widać odbiór jednego z etapów mojej pracy przez zielonego inspektora na czterech łapach o imieniu Zwinka:
A tak wyglądała część tarasu tuż przed jego ukończeniem:
(przy okazji podziękowania dla Taty za pomoc w przycinaniu kafelek i dla Żony za ich fugowanie).
Poza tym w przerwach pomiędzy wykładami szukając nieco rozluźnienia nabawiłem się pewnej przypadłości, chociaż właściwie to nie można tego tak określić. Lepsze określenie to po prostu gorączka. To jest specyficzna gorączka - poszukiwacza.
Wszystko zaczęło się od jednego kamyczka, a właściwie kawałka skamieniałej żywicy. Później dołączyły kolejne "kamyczki"...W tym miejscu chciałbym nieco odejść od tematu samego gospodarstwa i mini ogrodu botanicznego a przejść na opowieść o walorach najbliższej okolicy. Wybaczcie ten niewielki off topic, który od czasu do czasu zagości w tym wątku. Wracając do "kamyczków" które znajduję nie tylko na terenie gospodarstwa ale także na spacerach po okolicy, to pewnego razu zostałem ogarnięty gorączką poszukiwacza bursztynów.
Wśród takiej ilości nawet dość drobnych bursztynów znajdują się pozostałości dawnej flory i fauny. Najliczniejsze są różnego rodzaju owady (przeważnie muszki i komary) oraz drobne fragmenty roślin. Zdarzają się jednak także większe żyjątka nie wyłączając nawet jaszczurek. W jednym z moich bursztynów znalazłem fragment prawdopodobnie wylinki jaszczurki. Może to kawałek skóry pra-pra przodka jaszczurki zwinki ze zdjęcia powyżej?
Bursztyny występują nie tylko na Mierzei Wiślanej czy półwyspie Sambia ale za sprawą roznoszących je fal i prądów morskich także na długiej, urokliwej i całkowicie dzikiej plaży w Mechelinkach. Od pewnego czasu niektóre wolne chwile spędzam nad morzem poszukując skamieniałej żywicy z inkluzjami i nie tylko. Ostatnio znalazłem na przykład piękny minerał.
Jest to prawdopodobnie granat przywleczony w te rejony przez lodowiec lub rzekę, ale muszę jeszcze dokładniej sprawdzić. Tutaj zbliżenie na liczne skupiska tego minerału. Z zewnatrz jest nieco nadszlifowany przez działanie morza.
Inne skarby znalezione nad Bałtykiem w Mechelinkach to miejscowe kraby brzegowe (inna nazwa: raczyniec jadalny, nazwa łacińska Carcinus maenas). Za wikipedią: "Raczyniec jadalny, krab brzegowy (Carcinus maenas) – gatunek kraba z rodzaju Carcinus. Występuje w strefie tropikalnej, subtropikalnej i umiarkowanej na całej Ziemi. W Morzu Bałtyckim pojawia się w przyujściowych wodach południowego wybrzeża. Głowotułów o długości ok. 6 cm, z przodu rozszerzony. Odnóża lancetowato zakończone. Prowadzi nocny tryb życia, żywi się drobnymi zwierzętami i padliną. Jest poławiany przez człowieka w celach konsumpcyjnych." Raczyniec nie jest tak duży jak niektóre kraby z ciepłych krajów, ale występuje także gdzieniegdzie na naszym wybrzeżu. Nie każdy wie że takie wogóle istnieją. Te konkretnie znaleziono martwe na plaży. Po kolejnym sprawdzeniu okazało się że są tutaj dosyć często występującym gatunkiem. Wprawdzie ze względu na niewielkie rozmiary dosyć trudno je znaleźć, ale jak widać są. Jeden ma nawet małże na swoim grzbiecie.
Poza tym występują w tej okolicy krewetki. Świadczy o tym wylinka (zrzucony pancerzyk) znaleziony na Mechelińskiej plaży. Za wiipedią: "Krewetka bałtycka (Palaemon adspersus) – gatunek skorupiaka z rodziny Palaemonidae. Krewetka bałtycka występuje we wschodniej części Oceanu Atlantyckiego – od południowej Norwegii i Wysp Brytyjskich po Morze Śródziemne – oraz w Morzu Bałtyckim, Czarnym i Kaspijskim[2]. To typowy mieszkaniec podwodnych zarośli, występujący przy dnie zarosłych zatok oraz wśród glonów porastających różne podwodne konstrukcje takie jak falochrony. Przeważnie bytuje na głębokości od 1 do 10 metrów[2]. Maksymalny rozmiar do jakiego dorastają to 70 – 80 mm[2]. W Morzu Bałtyckim długość samców nie przekracza 60 mm".
Woda w Mechelinkach jest z sezonu na sezon coraz czystsza. Wyśrubowane normy dotyczące ochrony środowiska zrobiły swoje. Dawniej na północ od Mechelinek zrzucano nieoczyszczone ścieki. Dziś istnieje specjalny podwodny kanał zrzutowy i ujście niemalże czystej wody z oczyszczalni znajduje się wiele set metrów od plaży. Dzięki tamu woda nie zakwita już i nie robi się mętna pod wpływem temperatury tak często jak to miało miejsce w przeszłości, nie świeci na niebiesko nocą (pod wpływem UV), a na brzegu zamiast zwałów śmierdzących odpadów można znaleźć nie tylko czyste fragmenty roślin, czy przypadkowo wyrzuconych na brzeg zdrowych morskich zwierząt ale także wędkarzy. Dzika plaża sprzyja bytowaniu w morzu w tej okolicy troci i łososia (jako że z braku czasu nie miałem możliwości złowić osobiście, piszę to na podstawie relacji napotkanych wędkarzy).
Oto wspomniana wcześniej wylinka bałtyckiej krewetki z Mechelinek:
Krewetki i kraby w brudnym do niedawna bałtyku który powolutku oczyszcza się! kto by pomyślał jeszcze kilka lat temu. Przyroda wraca do równowagi.
Wszystkie znalezione minerały i kraby dołączyły do pozostałych elementów zaplanowanej wystawy (szczegóły przy innej okazji).
Wracając do Ogrodu, podczas wakacji nasadzono sporo bambusów które w większości zakupiono w firmie Fargesia.pl
Wśród nich są między innymi:
Phyllostahys vivax (pierwszy od lewej) i atrovaginata (2 szt od prawej)
Vivax po posadzeniu:
Phyllostachys bissetii
Phyllostachys nigra
ZDJĘCIE NIGRY
Phyllostachys vivax
Shibataea kumasasa
ZDJĘCIE KUMASASY
Ponadto reaktywowano bambusa Phyllostachys aureosulcata spectabilis którego zakupiłem dawno temu. Stanowisko dla tego bambusa nie było najlepsze, poza tym został on poważnie uszkodzony przez mróz. W związku z tym z rośliny 2,5 m pozostały niskie i słabo rozwinięte pędy które widać na zdjęciu.
liczę że w przyszłym roku także ten bambusik będzie wyglądał co najmniej tak jak ten zakupiony w tym roku:
Wiele roślin posadzonych sezon, dwa czy trzy wcześniej - pozytywnie nas zakoczyło w tym roku. Zaliczam do nich na przykład bardzo ładnie rozrastajacy się Skrzyp Arktyczny widoczny na poniższym zdjęciu:
Ponadto trawy (miskanty, penisetum)
ZDJĘCIE PENISETUM I MISKANTÓW
oraz znaną z początku tej relacji morelę. Na północy prawie nie występują te drzewa ze względu na zbyt chłodne lata. Jak widać pagórki w Mechelinkach służą tym drzewom. W tym roku po raz pierwszy doczekałem się owoców. Także na
brzoskwiniach uprawianych w gruncie (bez oprysków) doczekałem się owoców.
Kilka lat temu obmyśliłem na potrzeby amatorskie gruntową metodę uprawy brzoskwiń w naszym klimacie która nie wymaga stosowania oprysków. Mam zamiar wypróbować ją w praktyce w 2014 lub 2015 roku. Szczegóły podam przy innej okazji.
Jako że sezon w dużym stopniu był suchy, ciepły i słoneczny to przy niedostatku dużych drzew często brakowało jakiejś ochłody. Na szczęście odrobinę cienia zapewniał pomnikowy dąb Bernard rosnący tuż przy granicy naszej działki o którym pisałem już w tym wątku.
Kilka dni temu dąb ten zrzucił liście na zimę. Natomiast jeszcze 2-3 tygodnie wcześniej niemalże co wieczór spotykałem pod tym ogromnym drzewem stado dzików. Niestety w tym sezonie nie udało mi się ich sfotografować gdyż są nieco płochliwe. Natomiast udało mi się jeszcze powtónie uwiecznić innego gościa, a mianowicie lisa wykonującego obchód po terenie Mini Ogrodu. Jak widać trochę podrósł od ostatniego sfotografowania.
Sezon zakończyły zbiory pomidorów papryczek, winogron i innych roślin (np dzikiej róży) która została następnie umieszczona dużym szklanym pojemniku (balonie ok 70 L). Widać namnożone naturalne drożdze gotowe do pracy. Polecam takie zastosowanie dzikiej róży (dla pełnoletnich forumowiczów). Jeśli będziecie chcieli to podam przepis na naturalne wino domowe mojego Taty. Albo po prostu podam ten przepis od razu, bo jest dosyć prosty: owoce dzikiej róży (świeże, nie przemrożone) przebrać, pozbawić ogonków. Następnie owoce umyć, wrzucić do balonu i zalać zalewą (składającą się z wody i cukru). Potrzeba mniej więcej tyle samo wody z cukrem co owocu. Na wiadro owocu wykonałem takie samo wiadro zalewy (ok 12 L zalewy, w tym 4 kg cukru, a za drugim razem dałem 6 kg cukru by wino było nieco słodsze, piszę nieco, gdyż nie cały cukier drożdze przetworzą na alkohol). Zalewa musi być ostudzona aby nie zabić naturalnych drożdzy. Balon po zalaniu i zakorkowaniu ustawiamy w ciepłym miejscu (optymalnie ok +25/+30 stopni). Warto nakryć balon ręcznikiem etc aby do środka nie przedostawało się światło słoneczne. Od czasu do czasu balonem wstrząsamy i dolewamy wody do rurki fermentacyjnej aby przez nią nie dostały się do środka jakieś owady.
Mniej więcej po 2-3 miesięcach winko jest gotowe (wszystko zależy od temperatury w jakiej przebywał Balon z owocami). Nie polecam stosować chemicznych dodatków (pirosiarczanów i innych paskudztw) po których będzie bolała Was głowa, winko będzie się Wam odbijać itd. Jeśli chcecie pić wino z dodatkami (tzw siarę) to poza kwestią oszczędności nie ma sensu pędzić własnego wina bo takie samo (z dodatkami chemicznymi) jest w sklepie. Wino mojego Taty mimo braku dodatków chemicznych nigdy nie zepsuło się. Z jednej partii owoców można wykonać 4 do 5 cykli produkcyjnych (pewnego roku mój Tata nie zbierał owoców tylko zastosował zeszłoroczne w 5tym cyklu). Wraz z każdym cyklem zmienia się barwa wina (ze słomkowej w stronę buraczanej). Winko jest wyborne i bogate w wit C. W smaku przypomina nieco Porto (szczególne w 3-4 cyklu).
Z innych spraw, ostatnio wykonano jeszcze uszczelnienie konstrukcji oranżerii, kafelkowanie balkonów i fugowanie całości. Sprawdzenie i poprawki w istalacji CO. Sporo własnoręcznie wykonanej ciężkiej pracy. Przy niektórych zadaniach pomagał mój Tata oraz Żona i Córka.
CDN wpis w trakcie tworzenia.